wtorek, 3 lutego 2015

Prolog

Huknęło, tępy ból rozkwitł w prawej skroni i wstrząsnął ciałem anielicy, wyciszając zarówno rozdzierające krzyki ranionych aniołów jak i rozkazy ich dowódców. Świat wirował, zasłonięty ciemnymi, targanymi wiatrem włosami. Bezwładne skrzydła nie stawiały najmniejszego oporu, okrywały anielicę niczym pierzasty kokon, zasłaniając krew, rany i zniszczoną, biała szatę. Czekała ją nicość, śmierć aniołów — tych, którzy nie mieli drugiego życia, szansy na odkupienie, miejsca, gdzie problemy w końcu mogłyby zniknąć, Raj był bowiem tylko jeden.
Wachlarz rzęs zasłonił ciemnym oczom resztki widoku walczących braci i sióstr, którzy z każdą chwilą stawali się coraz mniejszymi punktami na błękitnym firmamencie. Krwawiącym firmamencie, broczącym krwią aniołów, tymi, którzy teraz upadali, nasyceni gorzkimi szeptami Lucyfera. Tymi, których Suriel nie rozumiała, bała się, brzydziła.
Odliczała czas do ostatniego spotkania z ziemiami Pierwszego Nieba, które Lucyfer wybrał na tę przesyconą okrucieństwem wojnę. Nie rozumiała tylko dlaczego. Bo było najbliżej Raju i ludzi? Najdalej od Boga? Chciała pojąć motywy, którymi kierował się cherubin, szczycący się mianem archanioła, ale nie potrafiła, zbyt dużo było w nich nienawiści, mroku, żalu, wciąż nieznanego dla stosunkowo młodej anielicy dotychczas zamkniętej wśród eliksirów i pobożnych rytuałów.
Doskonale pamiętała dzień, w którym została wyśpiewana przez Metatrona i to jak z niepojętym zaciekawieniem poznawała magię, tworzenie wszechświata, galaktyk, planet i, przede wszystkim, Ziemi. Czas, w którym wszystko dopiero się rozwijało, rośliny, stworzenia — to wszystko tak długo oczekiwało ludzi, przed którymi jeden archanioł nie chciał się ukorzyć, a jego gorzkie szepty przekonały trzecią część skrzydlaczy do słuszności tej decyzji. I poszli jego śladem. Potem wszyscy zaczęli walczyć na śmierć i życie, zapominając o miłości, która niegdyś gościła w ich sercach. Zadawali ciosy, patrzyli jak ich bracia konają, lecąc w dół, kiedy skrzydła były już bezsilne.
Silne szarpnięcie i mocny uścisk zmusiły cherubinkę do uniesienia powiek. Szare oczy spojrzały na nią krótko, gdy tylko miękko wylądowali na ziemi, a Pierwszy Buntownik ułożył ją na zroszonej krwią trawie. Przyklęknął, oglądając jedną z ran na jej brzuchu, która błysnęła jasnym światłem pod wpływem dotyku skrzydlacza — była naprawdę głęboka i sprawiała niewyobrażalny ból. Nie chciał zadać ostatecznego ciosu, czuła to i nie rozumiała zarazem.
— Lucyfer — szepnęła, jedynie unosząc lekko podbródek. Była zbyt poturbowana, by wstać. — Nie przejdę na waszą stronę.
— Nie chcę tego — mruknął, przyglądając się nadpalonemu ramieniu, a następnie kolejnym i kolejnym obrażeniom.
— Więc czego?
— Pewnie tego, czego nie powinienem. — Uśmiechnął się, by po chwili wtulić w siebie drobną, ciemnowłosą anielicę. — Jak zwykle.
Rozbłysnął. Ostre, jasne światło Łaski chwytało każdą komórkę, pobudzając do życia na wpół martwe ciało. Suriel pragnęła tej nieskazitelnej energii, rozkoszowała się nią. Potrzebowała Światła.
— Dlaczego? — zapytała, kiedy brunet opadł na trawę obok niej.
— Też jestem aniołem — wydyszał. 

~*~

Stała przy oknie, wpatrując się w jasne promienie porannego słońca Trzeciego Piekła, które od mileniów witały ją po każdej nocy spędzonej w ramionach Lucyfera. Na palcach jednej ręki mogła policzyć osoby wtajemniczone w ten związek. Nie mogli tego rozgłaszać, znajomość niemal wyłącznie zamykali w królewskiej komnacie, ale i wtedy byli zmuszeni do ostrożności. Suriel chowała skrzydła pod iluzją, za każdym razem przypominając sobie, jak bardzo nie chciałaby ich stracić. Tak samo jak wtedy, podczas Wielkiego Upadku.
Dotknęła czołem zimnej szyby i przymknęła oczy, czując na sobie ukochany dotyk.
— Co jeśli cię stracę? — szepnęła.
— Dlaczego miałabyś stracić? — zapytał Król Piekieł, obejmując drobną anielicę.
Ramiona wysokiego, szczupłego upadłego napawały bezpieczeństwem, spokojem i wszystkim tym, czego każde kobieta, nieważne, czy ludzka czy anielska, wymagała od męskiego objęcia. Uwielbiała to ciepło, gładką twarz i przyjemny, miękki głos. Nie potrafiła wyobrazić sobie świata bez tych cudownych nocy w pałacu Króla i owianych tęsknotą poranków. Nie chciała, by to znikło.
— Wiesz, co się mówi o Apokalipsie? Że Michał...
— Znam przepowiednię — mruknął. — Nie przejmuj się nią.
— A może byś wrócił? Nie tęsknisz za skrzydłami? — Odwróciła się przodem do Lucyfera.
— Nie — warknął niezbyt przyjemnie, odsuwając się od cherubinki. — Ubieraj się, czas na ciebie. — Zniknął za drzwiami łazienki.
Ta rozmowa zawsze kończyła się tak samo.

________________________________

Tak oto wróciłam po laaataaach do wesołej twórczości. Może ktoś kojarzy mnie z wcześniejszych tworów jako Piru czy Pirusza (jeśli tak, to stał się cud), a jeśli nie, to niewiele stracone. Dorosło mi się, studiuje mi się i dawno nie siedziałam na blogach. Swoją drogą, macie pojęcie jak po paru latach ciężko odnaleźć się na blogspocie?! O robieniu szablonu nawet nie wspomnę!

A! Co do prologu. Khem. Nie myślcie, że to będzie różowy romans. Nie, nie, nie będzie tak prosto! A tak poza tym, miło mi powitać, każdego, kto tu zajrzy!

[19.02.2015]
Poprawiłam prolog, gdyby ktoś był chętny to... smacznego!